Święta, święta, i po świętach, ale jakże miłych i udanych 🙂 Do tego tym razem w końcu był bonus w postaci śniegu i mrozu, więc nowa ciepła kurtka przydała się w sam raz! Ulepiłam nawet bałwanka w Wigilię rano 🙂 Zdążyłam akurat, bo wieczorem padał deszcz, ale w nocy ścisnął mróz, i trzymał już niemalże do końca naszego pobytu.

W mieście rodzinnym odebrałam dowód i paszport z nowym, podwójnym nazwiskiem. Po przemile i przepysznie spędzonych świętach w gronie rodziny bliższej i dalszej pojechaliśmy jeszcze na 3 noce do Warszawy, gdzie zdołaliśmy spotkać się ze wszystkimi zainteresowanymi, i zaliczyć tradycyjny spacer po ładnie udekorowanej starówce (były też otwarte i świąteczny market, i lodowisko).

Co było zamknięte czy nieczynne rok temu, teraz było otwarte – rząd polski naprawdę popada ze skrajności w skrajność… No ale dzięki temu spaliśmy w hotelach, pochodziliśmy po galeriach handlowych, a w Warszawie zaliczyliśmy też kilka knajp, i tak jak latem można było zapomnieć o światowej pandemii (tylko statystyki zgonów w Polsce przypominają, że coś jest nie tak, bo mowa o 500-700 przypadków dziennie, w porównaniu do irlandzkich 20-50 tygodniowo).
Poszliśmy do kilku restauracji i barów, i widzieliśmy różne standardy – Sfinx miał ścianki działowe z pleksi, inna restauracja nie ale stoliki na odległość 1m. W jednym barze piwnym ścisk panował straszny – po jednej kolejce przenieśliśmy się do innego lokalu. Jeśli chodzi o obsługę, to niektórzy noszą maseczki, jak sobie przypomną, a niektórzy się w ogóle nie fatygują.
W hotelu w Wawie dużo gości z przeróżnych krajów, czyli ludzie podróżują. Obsługa maseczki nosiła, goście raczej też, aczkolwiek nie wszyscy (tych bez podejrzewałam o narodowość polską. Nawet w autobusie na parking już w Dublinie było dwóch panów bez, oczywiście rodacy, wstyd po prostu…).
Jeśli chodzi o testy, to musieliśmy zrobić antygenowy przed powrotem do Irlandii, ważny 48h. Najpierw myślałam, żeby zrobić na lotnisku, ale obowiązuje zasada kto pierwszy, ten lepszy, bez zapisów na godzinę, więc ciężko przewidzieć rozmiar kolejki. Ale były też 2 punkty testowe pod Pałacem, i w przeddzień wylotu po południu (rano były większe kolejki) zrobiliśmy sobie testy, na szczęście negatywne! Czeka się chwilę, płaci na miejscu (80PLN w jednym, 100PLN w drugim), a wynik przychodzi na maila po 20 minutach. Spytałam, a co, jeśli wyjdzie pozytywny?! Wtedy dzwonią i testują jeszcze raz, dla pewności, zanim wrzucą w system i delikwent zostanie skierowany na kwarantannę. Jest też pod PKiN punkt szczepień, koło którego nie widzieliśmy żywej duszy….
Urlop udał się nam znakomicie, i szkoda tylko, że wylot z Modlina popsuł wrażenia końcowe. Wysłałam do nich w związku z tym nawet wiadomość przez stronę, żeby nie było, że psioczę na blogu, ale nic więcej nie robię (jak ludzie mówiący do kelnera, że wszystko jest cacy, a potem wrzucający skargi na FB czy tweetera). Po raz pierwszy (i ostatni) zapłaciłam za opcję Fast track, żeby uniknąć kolejki do security check. Nie wiedziałam, że wszyscy muszą stać w jednym ogonku na pół terminalu w celu sprawdzenia dokumentów (locator form i test), i dopiero za tą bramką można zboczyć w szybszą ścieżkę do security. Za cenę 5e od osoby zaoszczędziliśmy tym sposobem 5-10 minut raptem! (W Dublinie Fast track ma osobne wejście z kontrolą dokumentów). Scam po prostu. Znacznie gorszy problem pojawił się jednak w momencie odprawy paszportowej. Stanęliśmy w kolejce godzinę przed wylotem. Do odprawy powinny stać 2 loty, do Kijowa i Dublina. Jak się pod koniec okazało, stali w kolejce także pasażerowie lotów późniejszych, powodując tłok i opóźnienie dla nas. Otwarte były 4 stanowiska kontroli paszportowej, ale kolejka szła bardzo wolno – do samolotu weszliśmy dopiero 10 minut przed godziną wylotu, po przepchnięciu się w końcu do kontroli, całkowicie zestresowani. Celnicy zrekalsowani (w przeciwieństwie do nas) gawędzili sobie i żartowali, sprawdzając nam od czasu do czasu paszporty. W ostatniej chwili zmieniliśmy kolejkę, i trafiliśmy na panią celniczkę z kompleksem. Pyta o paszport, ja mam dwa – irlandzki ze starym nazwiskiem (i takie samo na bilecie), i nowy polski z podwójnym. Pytam który, i zanim mam szansę wyjaśnić, o co mi chodzi (bo wiem, że muszę się okazać polskim, ale myślałam, że bilet też poprosi), ta krzyczy: ‘czy pani wie, z kim pani rozmawia?? czy pani wie, kim ja jestem??’. Mnie zamurowało. Słowo ‘celniczka’ wyleciało mi z głowy, ale chyba nie o to jej chodziło. Stoję i nic nie mówię, bo samolot czeka, a ta gotowa mnie zaaresztować za byle gówno! Mówię, że chodzi mi o nazwiska, i reszta kontroli jest szybka, zdjęcie maski, skan paszportu i mnie przepuszcza. Do K. wykrzyczała, żeby zdjął maseczkę, jeszcze jak podawał jej paszport… Takie zachowanie jest dla mnie, już przyzwyczajonej do standardów irlandzkich, gdzie ludzie są kulturalni i uprzejmi, szokujące. Bo ta pani może i ma jakieś przywileje nadane przez państwo, ale, do kurwy nędzy, to jest urzędnik na pensji płaconej z podatków społeczeństwa, i ma temu społeczeństwu służyć, a nie okazywać, że ma jakąś boską władzę nad nami maluczkimi! Chyba o tym zapomniała…. Poza tym zwykła kultura osobista nakazuje odnosić się do innych z szacunkiem, ale Polacy generalnie mają jakiś straszny kompleks mniejszości, i przy każdej okazji muszą pokazać, jacy to oni chojracy/ ważni/ sprytni/ dzielni/ cwani itd…. Stąd myślę też to nienoszenie maseczek (bo kto im, kurwa, będzie mówił, co mają robić, a wirus to im może naskoczyć). Oczywiście nie mówię o wszystkich rodakach, ale wiecie, o których…
I dlatego panie urzędniczki w Gdańskim USC tak mile mnie zaskoczyły, gdy załatwiałam sprawy ślubne, 2 razy…. Były cierpliwe, uprzejme, i jedna pani wprost przez telefon powiedziała: ‘ ale my tu jesteśmy dla ludzi, dla klienta’. Takie motto powinno wisieć w każdym urzędzie i w każdej komendzie w Polsce, żeby ci pracownicy na ciepłych posadkach opłacanych przez podatnika pamiętali, komu służą.
Pomijam już fakt, że obsługi lotniska było dużo, ale co druga osoba stała bezczynnie. Gdyby oddać obsługę firmie prywatnej, zarabiającej od pasażera/minutę, to wydajność wzrosłaby kilkukrotnie…
No to sobie ulżyłam 😉 Obiecałam też K., że następny lot do Polski bierzemy Lotem na Okęcie.
Fun fact: K. spędził w tym roku 5 tygodni w Polsce! Nieźle, nie? Zaliczyliśmy i własny ślub, i ciepłe wakacje, i białe święta. Dam mu teraz trochę odetchnąć, ale już mam pomysł na kolejny wspólny wypad, późnym latem w okolice Jury Krakowsko-Częstochowskiej. No i chcemy jeszcze zabrać jego rodzinę do Gdańska na weekend pokazać im w końcu to piękne miasto…